Życiorys znaczony wstrząsami (część I)

 

Nie ruszając się z miejsca, aż pięć razy zmieniłam obywatelstwo - wspomina Krystyna Motzko z Dębieńska, która opowiedziała o swojej rodzinie i życiu w kontekście wydarzeń, które nieodwracalnie przeorały nasz region.

 

Jak mnie pan to nazwał? Źródło informacji bezpośredniej? Więc jako to źródło zgadzam się z tym co pan powiedział, chociaż w okresie kiedy to wszystko się działo, za bardzo nie miałam czasu i chęci, żeby się nad tym wszystkim zastanawiać. Kiedy jednak po latach przyszedł czas na refleksje, uświadomiłam sobie, że przychodząc na świat w 1922 roku, przyszłam razem ze zmianą państwowości, która zawitała na Śląsk po awanturach śląskich, nie wiem dlaczego nazwanych powstaniami, kiedy to wschodnia część Górnego Śląska została oderwana od Niemiec i przyklejona do Polski . Potem nastąpiło siedemnaście lat względnej stabilizacji i przyszła kolejna zmiana państwowości - w 1939 roku staliśmy się obywatelami Rzeszy Niemieckiej. Minęło sześć lat i zjawiła się Czerwona Armia, a wraz z nią nowe państwo - Polska Ludowa i znów wszystko się zmieniło, tylko w bardziej restrykcyjny sposób.

 

Kalejdoskop historii

 

A w 1990 roku odeszła PRL,a nastała nowa, no właściwie już nie wiem, która Polska i po raz czwarty wymieniają mi paszport. I tak nie ruszając się z miejsca zmieniłam w ciągu swojego życia aż pięciokrotnie obywatelstwo. Urodziłam się listopadzie 1922 roku jako dziewiąte dziecko Franciszki i Ludwika. Po mnie przyszło na świat jeszcze czworo rodzeństwa, wwięc w sumie było nas wszystkich trzynaścioro - siedmiu chłopców i sześć dziewcząt, a jeśli jeszcze dodamy rodziców to rodzina liczyła piętnaścioro osób.

Mieszkaliśmy w Wirku (Ruda Śląska) na ulicy Poniatowskiego 14, w trzypiętrowej kamienicy, mając do swojej dyspozycji trzy pokoje i dużą kuchnię. Oprócz nas mieszkało jeszcze w tym domu 27 rodzin. Dzisiaj pamiętam tylko nazwiska trzech rodzin policjantów Tlołka, Chrobok i Kawka (wszyscy gdzieś przepadli w 1939 roku) chyba ze względu na to, że zawsze widywałam tych panów w mundurach .

 

Śmierć ojca

 

Rodzice byli rodowitymi Ślązakami. Matka pochodziła z Katowic, a ojciec z Wirku. Ojciec był bardzo poczciwym i pracowitym człowiekiem. Pracował na kopalni jako elektryk i też na tej kopalni w wieku 49 lat uległ śmiertelnemu wypadkowi, zostawiając matkę z ośmiomiesięcznym dzieckiem i całą pozostałą dwunastką.

Śmierć ojca, jedynego żywiciela rodziny, była wielkim wstrząsem, szczególnie dla matki, która teraz została sama z gromadą dzieci, ale na szczęście rodzice byli przewidujący i zabezpieczyli się na taką okoliczność.

Dlatego pomimo, że zabrakło ojca, to poziom naszego życia wcale się nie obniżył ,wręcz przeciwnie , musiał się nawet polepszyć, skoro matkę było stać zatrudnić do pomocy służącą .

Dziś już nie jestem w stanie powiedzieć, który z rodziców był bardziej przewidujący, matka czy ojciec , ubezpieczając się w dość dobrym towarzystwie ubezpieczeniowym, dzięki czemu matka otrzymywała dwie renty, jedną wypadkową z kopalni, a drugą z towarzystwa ubezpieczeniowego, co w sumie dawało 720zł, co jak na ówczesne warunki (górnik zarabiał 200zł) było sumą niebagatelną. Dlatego też starszy brat mógł skończyć gimnazjum, a następnie terminować w klasztorze w Niepokalanowie (do czasu aż go rozwiązali naziści). Siostra również skończyła gimnazjum pedagogiczne i została nauczycielem języka niemieckiego, co na ówczesnym, polskim Górnym Śląsku, niszczonym 20-procentowym bezrobociem graniczyło z luksusem.

 

Spuścizna babki

Trudno mi dziś powiedzieć, do jakiego stopnia nasza matka była kobietą inną, niż większość ówczesnych żon czy matek. Żeby lepiej ją zrozumieć, to najpierw należałoby wiedzieć, kim byli jej rodzice, a moich dziadkowie. Moja matka z domu Gotd, urodziła się w 1886 roku, w rodzinie kupców materiałami tekstylnymi , którzy mieli sklep, przylegający do ich domu w Katowicach przy ulicy Andrzeja 10. Ojciec matki, zmarł dość wcześnie i całe zarządzanie sklepem spadło na barki mojej babki - kobiety zaradnej i przedsiębiorczej, posiadającej rozległe kontakty w środowiskach katowickiej elity mieszczańskiej. Miała między innymi bardzo zażyłe relacje z żoną Korfantego, która wielokrotnie bywała w domu mojej babki.

Aby być mieć poważanie w uprzywilejowanej klasie mieszczańskiej, należało mieć co najmniej jedną służącą , a babka miała ich dwie. Starsza Matilda, służyła u niej 17 lat. Moja matka miała jeszcze dwóch braci hulaków, pracujących jako kelnerzy, co wtedy było bardzo intratnym zajęciem, szczególnie, kiedy miejscem pracy były restauracje z zamożnymi klientami.

 

Matka Polka

 

 Dlatego do kogoś, kto się wywodził z takiego środowiska, priorytetem było dobrze wyglądać i pokazywać się w takim towarzystwie i w takich miejscach, które nazywano prestiżowymi, dlatego nasza matka więcej czasu poświęcała na życie towarzyskie, niż bycie gospodynią domową. Po za tym bardzo mnie dziwił jej ambiwalentny stosunek do spraw narodowościowych. Matka świetnie mówiła po niemiecku, nawet lepiej, niż po polsku, ale uważała się za Polkę. Modliła się wyłącznie po polsku, zaś z nami i ojcem rozmawiała wyłącznie po niemiecku, wysyłając młodsze rodzeństwo do niemieckiej szkoły mniejszościowej. Mnie z kolei wysłano do szkoły żeńskiej im Królowej Jadwigi, a po ukończeniu jej dalej się uczyłam u sióstr Boromeuszek.

 

Na zdjęciu: Krystyna Motzko z Dębieńska

Galeria

Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz