Myśliwy z psem, ktremu z pyska buchały płomienie / Elżbieta Grymel
Myśliwy z psem, ktremu z pyska buchały płomienie / Elżbieta Grymel

 

O jeźdźcu bez głowy, psie o gorejących oczach, grze w karty o duszę ze Złym czy specjalnej srebrnej kuli, czyli czego niedobrego wedle leśników można było spodziewać się w leśnych ostępach.

 

Opowieści o nocnym myśliwym są charakterystyczne przede wszystkim dla Dolnego Śląska, ale występują również u nas, na Śląsku Górnym. Znawcy tematu twierdzą, że przywędrowały one na nasz teren wraz z ludnością niemieckojęzyczną, a następnie zostały przyswojone i dostosowane do miejscowych realiów. W czasie pobytu w Sudetach przed dwoma laty słyszałam opowieści o tzw. nocnym myśliwym pojawiającym się w górskich lasach. Miał to być jeździec bez głowy, pędzący na czarnym jak smoła koniu. Towarzyszyła mu sfora psów, ale ich szczekanie dochodziło jakby gdzieś z oddali. Pojawienie się takiego jeźdźca w okolicy zawsze zwiastowało nadejście jakiegoś nieszczęścia. Powszechnie uważano bowiem, że nocnym myśliwym miał być diabeł we własnej osobie.

W sudeckich lasach widywano też nocami czarnego psa, któremu płomienie buchały z pyska. Stworzenie to potrafiło przebiec polanę w mgnieniu oka i nigdy nie zostało trafione, choć wielu prawdziwych myśliwych próbowało go ustrzelić. Do nocnych spotkań z gizdem, jak nazywano złego ducha, miało dochodzić także w lasach okalających Żory. W pewnym miejscu leśnicy robiący nocny obchód spotykali często czarnego psa o gorejących oczach. Pomimo że oddawali w jego kierunku strzały z broni myśliwskiej, pies nigdy nie został trafiony i umykał bezkarnie w zarośla, by za moment pojawić się gdzie indziej. Teraz niektórzy opowiadający dodają, że być może był to wilkołak, choć opowieści o takiej tematyce u nas raczej nie występują.

Zdarzało się, że w leśne ostępy zabłąkał samotny wędrowiec, wtedy na właśnie mijanej leśnej polance ni stąd, ni zowąd pojawiał się myśliwy z dziwnym psem. Czasem zapraszał głodnego wędrowca do płonącego na środku polany ogniska, częstował jedzeniem, a potem proponował grę w karty o jego duszę. Tylko nielicznym udało się od niej wykręcić. Zawiedziony diabeł ciągał potem takiego delikwenta po manowcach aż do wschodu słońca.

Bywali jednak ludzie, którzy do lasu wybierali się tylko nocą! Zapewne domyślacie się, kogo mam na myśli? Oczywiście, kłusowników zwanych u nas rabczykami. Im napotkany diabeł proponował zgoła inny układ. Powodzenie w nocnym polowaniu zależało od posiadania specjalnej srebrnej kuli odlanej w takich miejscach, jakim jest (a raczej może było) na przykład rozstaje zwane siedem dróg w żorskim lesie. Była to kula szczególna i nadawała się do wielokrotnego użytku. Za każdym razem kłusownik wyciągał ją z ciała zabitego zwierzęcia i na powrót ładował do lufy swojej broni.

Słyszałam też inne opowieści, kiedy to diabeł przyjmował postać zagubionego wędrowca i prosił napotkanego leśnika lub myśliwego o wyprowadzenie z lasu. Kiedy człowiek ów się zgodził, żeby razem wybrali się w drogę, wtedy obaj błądzili po lesie do białego rana. Kiedy wzeszło słońce, czort znikał i porzucał swoją ofiarę w leśnych ostępach, najczęściej w zupełnie nieznanym jej miejscu.

 

O włochatych bestiach
PS Do opowieści myśliwych i leśników o diable jeszcze powrócę przy najbliższej okazji. Opowiem też o tym, że w głębi lasów pojawiały się dziwne, porośnięte skłębionym włosem stworzenia, na ogół niezbyt przyjaźnie nastawione do ludzi.

 

 

Komentarze

Dodaj komentarz