Rodzice wierzą, że Basia żyje / Dominik Gajda
Rodzice wierzą, że Basia żyje / Dominik Gajda

 

Basia ma dzisiaj 27 lat. Nie wiadomo tylko, gdzie się podziewa. Bo w to, że żyje, nie wątpi ojciec Ryszard Majchrzak. Zaginęła 22 lutego 2000 roku. Miała wtedy 12 lat. Do dzisiaj nie natrafiono na jej ślad!

 

Kilkanaście dni temu Majchrzakowie dostali list z Chorzowa. Zaadresowany po prostu: Rodzice Basi Majchrzak. Na kopercie maleńkie zdjęcie ich córki, pewnie wycięte z gazety. Autorka listu, pani Halina, twierdzi na podstawie wahadełka, że Basia nie żyje i spoczywa blisko miejsca zamieszkania. – Kiedy to czytaliśmy, aż dreszcze nas przeszły. Powiadomiliśmy policję, przyjechał człowiek od osób zaginionych, pożyczył list do skserowania. Chorzowscy policjanci sprawdzili autorkę. Myślę, że ta kobieta szuka rozgłosu. Policjanci mówią: gdzie tutaj by była pochowana, między blokami? – zauważa pani Małgorzata, mama Basi.

 

Zabrała tylko bułkę z serem

 

Basia zaginęła 22 lutego 2000 roku. Był wtorek, szła na lekcje na 10.30. Przed wyjściem bawiła się z najmłodszą siostrą, z bratem. – Mąż pojechał na kopalnię, po pożyczkę, bo szykowaliśmy się do remontu mieszkania. Ja przygotowywałam powoli obiad. Miałam już nawet zupę pomidorową, chciałam nalać Basi, ale ona powiedziała, że zje po powrocie. Niestety, już nigdy jej nie zjadła... – płacze pani Małgorzata.

Do tornistra spakowała tylko bułkę z serem żółtym i jabłko. Wyszła trochę wcześniej, bo chciała porozmawiać z panią pedagog. "Mamuś, ja ją tak bardzo lubię" powiedziała swojej mamie. Pożegnała się, mówiąc "z panem Bogiem". Za dziesięć czwarta wciąż jej nie było. Pani Małgosia poszła do szkoły, gdzie jeszcze trwały kółka, komputerowe i tańca. Basi nie było. – Zaczęłam pytać dzieci, dowiedziałam się, że córki nie było na lekcjach! – wspomina matka.

 

Sami szukali

 

Ściągnęła męża z pracy. Pobiegła na komendę zgłosić zaginięcie. – Policjant powiedział mi, że poszukiwania rozpoczynają po 48 godzinach od zaginięcia! Odpowiedziałam: "Pan chyba oszalał, spadł śnieg, jest zimno, to małe dziecko, nie uciekinier" – wspomina matka. Zaczęli szukać Basi na własną rękę. Przyszły dzieci znajomych, żeby przypilnować pozostałych pociech Majchrzaków. Żeby dorośli mogli zająć się szukaniem Basi. Niestety, Basia przepadła jak kamień w wodę.

Pomagali wszyscy. Kopalniana Solidarność za darmo wydrukowała tysiąc plakatów. W pierwszą niedzielę po zaginięciu zorganizowało się 40 osób. Założyli po dwie kurtki i szukali. Weszli do jakiegoś bunkra, gdzie leżały książki, ale nie było Basi. Jak wyszli rano o 8, to wrócili około 16-17 z niczym. Rodzice dziewczynki chodzili nawet po dachach bloków. Dziadek szukał w kierunku Zebrzydowic, przeczesywał m.in. stare, opuszczone i częściowo zawalone chałupy.

 

Widział kierowca?

 

Basię prawdopodobnie widział kierowca, który jechał autobusem z Wodzisławia do Pszowa. Rzucił mu się w oczy brzydki mężczyzna ze szramą na policzku. Przed nim stała dziewczynka, z kręconymi włoskami, z loczkiem na loczku. – Kierowca zeznał, że wyglądało to, jakby ubezpieczał to dziecko, żeby nie miało szansy ucieczki. Dziewczynka miała brązowe buciki z obdartymi noskami, czarną opaskę – mówi mama Basi. Kierowca powiadomił policję dopiero kiedy dojechał do bazy. Wszczęto poszukiwania, ale bez rezultatu.

Kilka lat temu do dziennikarki "Tiny" zadzwoniła koleżanka z Niemiec. – Była w banku, zobaczyła dziewczynę podobną do Basi. Zapytała ją, czy mówi po polsku. Dziewczyna odpowiedziała: "ja nie gawarit" i uciekła z banku – opowiada mama dziewczyny. Czy to mogła być Basia? Innym razem zadzwonił mężczyzna z Poznania. Jechał z żoną tramwajem, siedziała w nim również przestraszona dziewczyna, odwracała się w każdą stronę. W środku były tylko trzy osoby... "Miała kręcone włosy, jak wysiadła, to poszła prosto w park" – relacjonował mężczyzna.

 

Jakby coś czuła

 

Basia jakby przeczuwała, że może stać się coś złego. Miała rozszczep podniebienia, była po operacji. Pojechała z tatą do Polanicy, na kontrolę. W drodze powrotnej zatrzymali się u rodziny. "Tatuś, ja jeszcze nie chcę jeszcze jechać do domu" – mówiła. Babcia tłumaczyła wnuczce: "Basieńko, musisz wracać, do szkoły idziesz, aniołku. Ale w wakacje przyjedziesz na całe dwa miesiące, z mamusią, zresztą rodzeństwa" – opowiada pani pani Małgorzata.

Najtrudniej było z rodzeństwem Basi. Najmłodsza siostra, sześcioletnia Justyna, w ogóle się nie odzywała, zamknęła się w sobie. Brat zrobił się nerwowy. Inne dzieci im dokuczały, że w domu patologia, że rodzice córkę sprzedali. Dyrektorka zwolniła pociechy Majchrzaków z lekcji na dwa tygodnie. Pomógł dopiero psycholog, do którego trafiły razem z rodzicami.

 

Trzeba żyć

 

Dzisiaj rodzeństwo Basi jest już dorosłe. Majchrzakowie starają się jakoś żyć. Wiele zmieniło się pięć lat temu, kiedy w grudniu 2010 roku urodziła się wnuczka, w kwietniu następnego roku na świat przyszedł wnuk. Po trzech latach urodził się jeszcze jeden wnuk. – Najmłodszy, dwuletni Rafałek jest bardzo podobny do Basi, ma takie same włoski - mówią dziadkowie.

– Kiedy przychodzą święta, przygotowuję dwa nakrycia, dla niej i dla gościa – mówi pani Małgorzata. – Basia żyje, nie po tylu latach odnajdują się ludzie. Ma urodę nordycką, została uprowadzona na zlecenie – uważa jej mąż. – Apeluję do wszystkich rodziców: pilnujcie swoich dzieci. Przez dwa-trzy miesiące po zaginięciu Basi rodzice odprowadzali dzieci do szkoły. Potem jakby zapomnieli... – dodaje.

 

Wciąż jej szukają

 

Sprawa Basi Majchrzak dla policji wciąż nie jest zamknięta. Jej zdjęcie figuruje m.in. na stronie internetowej www.zaginieni.policja.pl. Obok jest tzw. progresja wiekowa do około 19. roku życia. Zdjęcie obrazuje, jak Basia może wyglądać jako młoda kobieta.

W zeszłym roku od rodziców pobrano próbki DNA na wypadek odnalezienia córki. Bo kobieta może zupełnie inaczej wyglądać, mogła przejść operację plastyczną, ale jej DNA nigdy się nie zmieni.

Komentarze

Dodaj komentarz