Andrzej Zygmunt: Rodzice - moi wspaniali partnerzy!

 

W swojej pracy wychowawczo-szkoleniowej współpracę z rodzicami stawiałem zawsze na pierwszym miejscu i rodziców traktowałem jak równorzędnych partnerów. W większości orientowałem się, w jakich warunkach moi podopieczni mieszkają, bowiem starałem się bywać w mieszkaniach dzieci, które starałem się pozyskać do szkolenia. W ramach współpracy organizowałem w ciągu roku co najmniej trzy spotkania z rodzicami, na których omawiałem wszystkie sprawy wychowawczo-szkoleniowe. Co bardziej aktywnych rodziców starałem się pozyskać do współpracy w ramach zarządu klubu.

 

Faktem jest, że nigdy nie pozwoliłem na to, aby, którykolwiek z rodziców próbował ingerować w sprawy, które były wyłącznie w mojej kompetencji. Na zebraniach rodziców (mam nadzieję, że wszyscy czytający ten felieton rodzice to potwierdzą) na pierwszym miejscu stawiałem naukę w szkole. Byłem dobrze zorientowany, jakie wyniki mają moi podopieczni, bowiem współpracujący ze mną nauczyciele wf na bieżąco mnie o tym informowali. Miałem też odwagę powiedzieć rodzicom, że ich pociecha nie zrobi kariery w koszykówce, zaś ich pobyt w klubie ma być kształtującą przygodą, która wzmocni charakter i lepiej przygotuje do dorosłego życia.

 

Bardzo często na zebraniach rodziców apelowałem, aby dzieci umiały pływać, jeździć na nartach i proponowałem, aby syna czy córkę nauczyć grać w tenisa ziemnego. Byli, nieliczni wprawdzie, rodzice, którym radziłem, aby pilnowali syna, by solidnie trenował, bo jego przyszłość to koszykówka. Tak było z Justynem Węglorzem czy Marcinem Sroką. Obaj byli doskonałymi koszykarzami, lecz mieli również matury. Bardzo wysoko cenię i jestem bardzo dumny z zawodniczek i zawodników, którzy grając wyczynowo w koszykówkę na poziomie ekstraklasy, potrafili kończyć studia wyższe. A jest ich naprawdę wielu: profesor Kazik Mikołajec (dyrektor PZKosz), Basia Wojerowska-Oniszczuk (sędzia sądu w Rybniku), Grażyna Kubań-Szulik (wiceprezes OZKosz w Katowicach), czy Mirek Frankowski, który grając w Pogoni Ruda Śląska ukończył w Katowicach Akademię Ekonomiczną.

 

W moich "Wspomnieniach" jeden z rozdziałów zawiera nazwiska wszystkich wybitnych wychowanków – sportowców oraz tych, którzy osiągnęli bardzo dużo w swoim życiu zawodowym. Są to prawnicy, biznesmeni, prezydenci, lekarze, muzycy. Na pierwszym miejscu wymieniłem Jasia Olbrychta i prezydenta Zawiercia Witka Grima. A o wielu nie mam jeszcze informacji, lecz sądzę, że w dalszym ciągu moich "Wspomnień" zdołam o niech napisać. Wielu moich wychowanków w swoich wspomnieniach przywołuje moje ulubione ćwiczenie dyscyplinujące, czyli "czworaczki". Otóż "czworaki" są przede wszystkim ćwiczeniem ogólnorozwojowym, bowiem wzmacniają obręcz barkową oraz działają bardzo korzystnie na kręgosłup. Ponadto humorystycznie tłumaczyłem, że powodują większy napływ krwi do często "pustawej głowy". Trzeba jednak zrozumieć, że w czasie obozów, kiedy często byłem sam z 30-40 podopiecznymi, żelazna dyscyplina powodowała, iż w zasadzie nie miałem w ciągu tych kilkunastu lat wydarzeń nadzwyczajnych. Sądzę, że teraz moi wychowankowie, będąc już ojcami, matkami czy dziadkami, w pełni doceniają jak ważne jest bezpieczeństwo dziecka.

 

Wracając jednak do tematu, czyli relacji trener – rodzic, to jeszcze raz podkreślam, że trener, który ulega presji rodzica, jest kiepskim trenerem bez kręgosłupa. Rodzice winni być dla trenera partnerem i tylko szczera wymiana poglądów i ocen zawsze będzie korzystna dla obu stron. W zasadzie w czasie 50-letniej pracy trenera miałem kilka złych ocen co do perspektyw dalszego rozwoju zawodniczki czy zawodnika. Faktem jest, że w czasach PRL-u trener był w mniejszym stopniu uzależniony od finansowego wsparcia ze strony rodziców, bowiem koszta szkolenia w całości były pokrywane przez państwo, w tym również obozy, które organizowałem, co najmniej trzy w roku, każdy po 14 dni. Obecnie obozy trwają do tygodnia czasu i w całości są finansowane przez rodziców. Podobnie jest z turniejami, na które wyjeżdżają grupy młodsze, często ze sporą grupą kibicujących rodziców. I tutaj jest ważna rola trenera, który winien realistycznie prognozować rozwój podopiecznego i z rodzicami szczerze o tym rozmawiać. Jak już wcześniej pisałem dla 90 procent trenujących okres pracy w klubie winien być piękną kształtującą ciało i umysł przygodą! Moi wychowankowie bardzo często wspominają obozy w Zawadzkim z tzw. "ścianą płaczu", ale była to szkoła charakteru! Do dzisiaj pamiętam jak ze "ścianą płaczu" zmagał się radny miasta Rybnika Kazik Salamon. Ale wytrwał cały obóz, zaś w przyszłości okazało się, że był i jest człowiekiem z charakterem!

 

Uważam, że mój felieton winni przeczytać wszyscy rodzice, których dzieci trenują w klubach. Obecnie dwie dyscypliny w Rybniku (judo, piłka nożna) prowadzą bardzo szeroki nabór do szkolenia, bez względu na uzdolnienie dziecka i głównym celem tych zajęć będzie usprawnienie dzieci oraz kształtowanie charakteru poprzez sport. Oczywiście kluby są zainteresowane również ściąganiem niekiedy zbyt wysokich składek. W mojej dyscyplinie sportu, jaką jest koszykówka, trenerzy muszą przyjmować na zajęcia dzieci już wyselekcjonowane, bowiem klub ma ograniczone godziny na sali oraz ilość opłacanych trenerów.

Jednakże podkreślam na każdym kroku właśnie dobrą robotę, jaką wykonują trenerzy RKP czy Polonii w usprawnieniu setek dzieci. Problemem niestety może być fakt, iż wśród setek trenujących może zabraknąć prawdziwych perełek nadających się do wysokiego wyczynu i szerokie szkolenie, poza usprawnieniem i stroną finansową, może przynieść niewielkie korzyści sportowe.

 

Andrzej Zygmunt, ceniony trener nazywany "ojcem rybnickiej koszykówki", felietonista Tygodnika Regionalnego Nowiny

Komentarze

Dodaj komentarz