W tym domu coś straszy / Elżbieta Grymel
W tym domu coś straszy / Elżbieta Grymel

Do starej willi ciotki Dorota dotarła około południa. Nakarmiła zwierzęta, ugotowała posiłek dla siebie, potem pozwiedzała pokoje i jeden z nich wybrała sobie na nocny odpoczynek, ale zwierzęta ciotki wolały nocować w kuchni, więc ona też położyła się tam na kanapie. W środku nocy obudził ją błysk światła, jakby ktoś zapalił lampę w kuchni, a potem natychmiast ją zgasił. Rozespana dziewczyna miała wrażenie, że jej się coś przywidziało, ale błyskawicznie zerwała się z łóżka i podbiegła do drzwi, gdzie znajdował się wyłącznik. Usłyszała tylko krótki odgłos pstryknięcia, ale żadna z lamp się nie zapaliła. Wtedy uświadomiła sobie, że nie ma prądu i mocno się przestraszyła. Drżącymi rękami zapaliła świecę, którą znalazła w kredensie. Usiadła przy stole, żeby zebrać myśli. Sytuacja wydawała się jej co najmniej dziwna, więc do rana nie zmrużyła oka.
Przy każdym, najlżejszym nawet odgłosie dochodzącym do jej uszu, podskakiwała jak rażona piorunem. Najpierw zdawało się jej, że słyszy jakieś stukanie, a potem odgłos pracy piły i ciężkie kroki na strychu. Nad ranem chyba zdrzemnęła się na moment, ale zaraz ocknęła, bo miała wrażenie, że ktoś dotyka jej lewego ramienia. O godzinie szóstej rano, kiedy już się rozwidniło, nakarmiła zwierzaki, zamknęła dom i skierowała się do wsi. Była tak wystraszona, że co chwila oglądała się za siebie, czy ją ktoś nie goni! Obok remizy strażackiej minęła ją taksówka z pobliskiego miasteczka. W środku siedziała ciotka Anna i obie razem wróciły do willi. Dorota miała pozostać w S. jeszcze kilka dni, aż starsza pani wydobrzeje, więc żeby jej nie denerwować, nie wspomniała nic o swoich nieprzyjemnych wrażeniach. Następną noc dziewczyna zniosła dość mężnie, bo padła na łóżko jak kłoda i natychmiast zasnęła. Obudziła się dopiero wczesnym rankiem. W towarzystwie ciotki czuła się pewniej, bo ona potrafiła wytłumaczyć te wszystkie dziwne odgłosy, które tak niepokoiły Dorotę. Mówiła, że to wiatr puka otwartym oknem albo że po strychu gonią się kuny. Kiedy ciotka Anna poczuła się lepiej, dziewczyna wróciła do swojego domu. Jeszcze przed jej wyjazdem ustalono, że dwa razy w tygodniu ciotkę będą odwiedzać sołtys z żoną, żeby sprawdzić, czy starsza pani czegoś nie potrzebuje. Kilka razy w tygodniu dzwonili też do niej krewni i wydawało się, że wszystko wróciło do normy.
Z Dorotą spotkałam się ponownie po dłuższej przerwie, bo dopiero w roku 2001, wtedy opowiedziała mi dalszy ciąg tej mrożącej krew w żyłach historii. Dziewczyna polubiła ciotkę, ale jej domu nie znosiła, więc wymigiwała się jak mogła od wizyt w S. Potem tego żałowała. Niedługo po moim wcześniejszym spotkaniu z Dorotą (które miało miejsce pod koniec lat 80.), ciotka dziewczyny zmarła w niewyjaśnionych okolicznościach. Jej ciało znaleźli sołtys i jego brat, którzy przybyli do willi w umówionym dniu, żeby pomóc w uporządkowaniu obejścia.
Starsza pani zadzwoniła do nich kilka dni wcześniej, bo miała jakieś nowe plany związane z tym domem, ale jakie, tego im nie powiedziała. Niestety, nie doszły one już do skutku, bo mężczyźni znaleźli kobietę leżącą u podstawy schodów w holu. Nie żyła od co najmniej dwóch dni! Zastanawiający był fakt, że pani Anna po raz drugi uległa wypadkowi w tym samym miejscu, czyżby to był przypadek, czy też ktoś pomógł jej rozstać się z życiem?

Ciąg dalszy tej historii za tydzień, zapraszam do lektury!

Komentarze

Dodaj komentarz