Rybnik: Zlot mercedesów w Kamieniu

Mercedes 170SD został wyprodukowany w 1954 roku. Należał do właściciela piekarni w niemieckim Bochum. Auto przez całe lata dzielnie służyło właścicielowi. Kiedy jednak silnik odmówił posłuszeństwa, starszy pan odstawił samochód do stodoły. Osiem lat temu odkupił go Piotr Przybyła ze Skrzyszowa. - To był przypadek. Mój kolega, który żyje w Niemczech, dowiedział się, że taki samochód stoi zapomniany gdzieś w szopie. Poinformował mnie, przez niego złożyłem propozycję zakupu, dogadaliśmy się, potem laweta i samochód był już mój – uśmiecha się pan Piotr.

Samochód przeszedł renowację w profesjonalnym serwisie w Dąbrowie Górniczej. - To mój pierwszy mercedes, jak zaczynać, to od razu od czegoś niezwykłego – mówił nam pan Piotr.
Kiedy wjeżdżał na teren ośrodka rekreacyjnego w Rybniku-Kamieniu, nie było osoby, która by się nie zatrzymała z wrażenia. Od razu został też „porwany” przez konferansjera prowadzącego imprezę. - Czy może pan zdradzić, jaka jest obecnie jego wartość? – dopytywał konferansjer. - Dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale mogę powiedzieć, że osiem lat temu renowacja kosztowała 100 tysięcy złotych – odpowiedział właściciel samochodu.

Kolejną pięknością poniedziałkowego zlotu był model W 180 na żółtych tablicach, oznaczających samochód zarejestrowany jako zabytek. Samochód był na będzińskich numerach i na zlocie „robił” za modela, niemal każdy chciał mieć zdjęcie przy tej piękności w szałowym, oliwkowym kolorze.

Poruszającą historię przywiózł ze sobą Janusz Wilczyński, który do Kamienia dotarł popularną „beczką” (W 123) z 1984 roku, ale w wersji kombi, więc już trochę rarytasem.
- Wszystko zaczęło się od sto piętnastki. Rozbiłem ojcu taki model. Miałem 17 lat, wziąłem auto bez jego wiedzy. Uderzyłem w budynek. Nic mi się nie stało. Wyszedłem z tego bez najmniejszego draśnięcia. W pierwszej chwili ojciec chciał mnie zabić, ale policjant powiedział: Niech pan dziękuje Bogu, że jechał tym samochodem, bo nie miałby pan syna, a my ściągalibyśmy mózg z muru. Z ojca momentalnie wszystko spłynęło. I kiedy emocje opadły, stwierdziliśmy, że mercedes to jednak bezpieczne auto – mówi dziś .
Dziś mercedes to jego „choroba”. - 114 coupe, 115 sedan, 123 coupe, sedan i kombi. Jeszcze 126, 129, do tego jakaś straż pożarna. Choroba postępuje – śmieje się pan Janusz.
Do Rybnika wybrał się tym razem beczką kombi, całą w oryginale, sprowadzoną prosto ze Szwajcarii, od pierwszego właściciela. Silnik 2,3 litra w benzynie, 136 koni, pozwala na całkiem przyjemną jazdę. Z bajerów ma szyberdach. - Kupiłem ją rok temu od mojego kolegi z klubu mercedesów – zdradził nam pan Janusz.

O tym, że „mesio” albo „mietek” jest dobry na co dzień, przekonywał Mirosław Zgryźniak z Leszczyn. - Tradycyjna beczka z silnikiem diesla wozi mnie do pracy, to samochód nie do zajechania. Nie jest tak odpicowana jak inne auta na zlocie. Jeżdżę nią od 30 lat. Magicznego miliona kilometrów jeszcze nie przejechał – mówił nam pan Mirosław.

Mercedesy mogą być miłością wspólną, taką damsko-męską. Świadczyli o tym Teresa Wawrzeńczak i Szymon Babiński z Zabrza. - Interesują nas mercedesy i bmw, mamy trzy mercedesy i siedem bmw – wyliczał pan Szymon.

Do Rybnika przyjechali modelem 450 z 1977 roku z pakietem Schulza. Samochód ma udokumentowany przebieg w wysokości ledwie 111 tys. kilometrów. - Może pół roku stać, wystarczy odpalić i jechać. Przy 200 kilometrach na godzinę w środku jest cicho – przekonywał Szymon Babiński.

- To samochód na specjalne okazje, wyjeżdżamy gdy jest piękna pogoda. To dla nas szczególne auto, z rocznika Szymona, teraz będziemy szukali czegoś z mojego rocznika. Wyszukuje samochody, a ja tylko mówię, czy jest ładny, czy nie – uśmiechała się pani Teresa.
- Kanapa mercedesa jest wygodny jak stary fotel w PKP. - Z tyłu nie ma pasów, dzieci mogą spać. Dla nich atrakcją są nawet korbki do otwierania szyb – dodawała.

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz