Chciał zakopać konającego psa. Andrzej K. stanął przed sądem

Tym razem doszło do skutku przesłuchanie Andrzeja K. oskarżonego o znęcanie się nad psem. Na poprzedniej rozprawie, która odbyła się w Sądzie Rejonowym w Rybniku w czerwcu tego roku, nie stawił się zarówno on jak i jego synowa, Brygida K.


Podczas poprzedniej rozprawy świadkowie zdarzeń, które we wrześniu ubiegłego roku rozegrały się w Świerklanach, opisali w szczegółach tragiczną historię psa Tuptusia. Gdy szczeniak miał zaledwie pięć miesięcy, właściciel doprowadził go do stanu agonii, pobił psa i szykował się do zakopania go żywcem. Dlaczego? Tuptuś – jak nazwała pieska interweniująca na miejscu Fundacja Jestem Głosem Tych, Co Nie Mówią – według słów Andrzeja K. biegał wolno po okolicy, zgubił się, po czym przybiegł z metalową puszką zakleszczoną na głowie. Psa zżerała martwica, jego szyja była pokryta setkami robaków.

„Dbałem o psa”

Andrzej K. nie przyznał się do winy. Oznajmił, że dbał o swojego psa należycie.

 

– Miołech go prawie dwa miesiące. Chodził mi po placu, a potem jednego dnia zniknął. Chodziłech po sąsiadach czy go żodyn nie widział. Znodłech go przy domu. Widziołech, że mo na ryjoku puszka i myślołech, że już chyba zdechł, bo było pełno much – opowiadał Andrzej K.


Według zeznań oskarżonego, do umierającego zwierzęcia przyszła jego synowa, Brygida K, i zdjęła puszkę z głowy psa. Później oboje mieli go wykąpać. To właśnie Brygida K. zadzwoniła do dzielnicowego, który z kolei powiadomił Fundację.


– Jo żech mioł tyla psów, Wysoki Sądzie, a som żech je w chałupie – tłumaczył oskarżony. Zapytany o to, czy kiedykolwiek był z psem u weterynarza i czy go zaszczepił, zaprzeczył. Andrzej K. zeznał również, że karmił psa resztkami z obiadu i kośćmi, czasami dostawał jedzenie z puszki. Tuptuś miał spać z nim w pokoju, a także mieć wodę w kuchni w misce, lecz co innego zeznała na czerwcowej rozprawie Joanna Gąska z Fundacji. Wolontariuszka przekonywała wówczas, że pies nie miał dostępu do wody.


Andrzej K. twierdzi, że pies zniknął na 2-3 dni. Nie widział ran Tuptusia ani larw, gdy wraz z synową kąpali psa, zauważył je dopiero w sobotę, dzień przed interwencją. Nie pomyślał o tym, by pojechać z psem do weterynarza.

Chciał zakopać zwierzę żywcem

Na tej rozprawie stawiła się również synowa Andrzeja K., Brygida K., która odmówiła składania zeznań w tej sprawie. Niestawienie się w poprzednim terminie tłumaczyła chorobą, ale jako że nie była w stanie wyjaśnić, dlaczego wówczas nie powiadomiła o tym sądu, została ukarana grzywną.


Zeznawał jednak Kewin Baranowski, Inspektor Ochrony Zwierząt z Fundacji Jestem Głosem Tych, Co Nie Mówią.


– Na miejscu zastałem Andrzeja K., Brygidę K. i dzielnicowego. W krzakach na terenie posesji pana Andrzeja znajdowało się ciało 5-miesięcznego psa. Był w stanie agonalnym – opowiadał świadek interwencji. – Pan Andrzej K. powiedział, że chce zakopać psa. Obok niego była już łopata.


Rodzina K. na miejscu interwencji miała plątać się w zeznaniach. Psa przekazali pod opiekę Fundacji. Jednak to, co twierdzi oskarżony, według inspektora z Fundacji ma mało wspólnego z prawdą.


– Oskarżony tłumaczył się, że pies uciekł mu kilka dni wcześniej i go szukał, ale dla mnie te wyjaśnienia nie były prawdopodobne. Puszka na głowie psa odcięła wszystkie główne zmysły – wzrok, słuch i węch – zatem pies nie mógłby trafić na posesję państwa K. W mojej ocenie to musiało nastąpić na miejscu – mówił Kewin Baranowski. – Pies był głodny i szukał jedzenia.

Czekamy na wyrok

Od czasu przyjazdu w sprawie Tuptusia Fundacja interweniowała na posesji rodziny K. jeszcze wiele razy. Opłakany stan, do jakiego właściciel doprowadził psa, opisała przed sądem Karolina Goc, lekarz weterynarii, która przez dwa tygodnie zajmowała się leczeniem szczeniaka.


– Pies był w stanie letargu, nie był w stanie samodzielnie się poruszać ani reagować na bodźce – opowiadała. – Miał rozległe masy martwicy skóry i tkanki podskórnej sięgające od okolicy policzkowej do okolic wpustu klatki piersiowej. Widoczne były liczne larwy much i ropna wydzielina.


Jak wyjaśniła lekarka, wielkość ran oraz zalęgłych w nich larw wskazywała na proces trwający 7-14 dni. Zaznaczyła, że gdyby nie interwencja, szczeniak skonałby w ciągu najbliższej doby.


Mecenas zajmująca się tą sprawą wniosła do sądu o uznanie Andrzeja K. winnym zarzucanego mu czynu i postulowała o wymierzenie mu kary pozbawienia wolności w wymiarze 6 miesięcy. Andrzej K. miałby również przekazać na rzecz Fundacji Jestem Głosem Tych, Co Nie Mówią 5507 zł. w ramach naprawienia szkody oraz nawiązki. Mecenas wniosła także o wniesienie wobec oskarżonego środka karnego w postaci zakazu posiadania zwierząt na okres 2 lat.


Andrzej K. chce wyroku w zawieszeniu. Ogłoszenie wyroku sądu będzie miało miejsce 10 września.

Galeria

Image alt Image alt Image alt Image alt Image alt

Komentarze

Dodaj komentarz